Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już się często ze sobą spotykali, bracie Sib, i nasz młody przyjaciel nie zdawał się być obojętnym na piękność Heleny.
— Wierzę temu bracie Sam. Boski Ossian, gdyby chciał uwiecznić pieśnią jej Cnoty, piękność i wdzięki, nazwałby ją niezawodnie Moiną to jest kochaną przez wszystkich.
— A co najmniej nadałby jej imię Fiona, bracie Sib, czyli inaczej mówiąc nazwałby ją pięknością jakiej nie było równej w epoce gaelickiej!
— Wszak można prawie odgadnąć, bracie Sam, że następne wyrazy wypowiadał o naszej Helenie:
„Opuściła schronienie, gdzie wzdychała tajemniczo i okazała się w całej swej piękności jak księżyc w mglistej stronie wschodu...“
— W blasku uroczych wdzięków, które ja otaczały niby promienie, bracie Sib, a szelest jej lekkich kroków wpadał do ucha jak przyjemna muzyka!
Szczęściem obaj bracia, powstrzymali się od dalszych cytacyi schodząc z zachmurzonego nieco nieba do krainy rzeczywistości.
— Nie wątpliwie, rzekł jeden z nich, jeżeli się nasza Helena podoba młodemu uczonemu, nie zaniedba i on podobać się jej także...
— Co zaś do niej, bracie Sam, jeżeli jeszcze nie zwróciła uwagi, na jego niezaprzeczone przymioty, któremi obficie udarowała go natura...
— Bracie Sib, wypadek wyjątkowy, ponieważ