Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze więc — rzekł stryj — torujmy sobie drogę — przewracajmy ten mur! mamy łopaty, motyki, oskardy!...
— Na motykę i oskard to zatwarde!
— Cóż więc zrobić?
— A! szczęśliwa myśl! proch!... mina!... Podminujmy tę zawadę i wysadźmy ją w powietrze.
— Prochem?
— Ależ tak, prochem; chodzi tylko o odłamanie kawałka skały.
— Hansie do roboty! — zawołał profesor.
Islandczyk nie mówiąc i słowa powrócił na tratwę i przyniósł ztamtąd oskard, którym miał zrobić wydrążenie pod minę. Nie była to praca łatwa. Potrzeba było wywiercić sporą dziurę, mogącą pomieścić pięćdziesiąt funtów bawełny strzelniczej, której siła rozrywająca jest cztery razy większą od siły zwykłego prochu armatniego.
Nadzwyczajnie byłem wzruszony i niecierpliwy. Gdy Hans zajmował się swą pracą, my ze stryjem przygotowaliśmy długi knot, zanurzając go w zmoczonym prochu i przeciągając przez uszytą na ten cel rurkę płócienną.
— Zobaczysz stryju, że zrobimy sobie przejście.
— Oh! jestem tego pewny! — odpowiedział profesor.