Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Błyskawice nie ustają. Widzę wsteczne gzygzaki, które po szybkim rzucie wracają, z dołu do góry i walą, w sklepienia z granitu. Inne błyskawice albo rzucają, pioruny, albo przybierają postać kul ognistych pękających jak bomby. Lecz to nie powiększa huku jaki trwa ciągle. Przeszedł on już granice natężenia, jakie ucho człowieka wytrzymać jest zdolne; i gdyby wszystkie prochownie całego świata wyleciały w powietrze, nie moglibyśmy tego usłyszeć z pewnością.
Na powierzchni obłoków ciągłe połyski światła widzieć się dają, w skutek wydzielającej się z nich bezustannie massy elektrycznej; widocznie gazowe pierwiastki powietrza są zniszczone. Niezliczone słupy wody wylatują, w powietrze i spienione wpadają, napowrót w morze.
Dokąd płyniemy?.... Stryj mój leży na brzegu tratwy nieporuszony.
Upał coraz większy. Spojrzałem na termometr, który wskazuje.... Cyfra się zatarła.
Poniedziałek, 24-go sierpnia. A to już chyba temu końca nie będzie! Kto wie, czy atmosfera ta tak zgęszczona, raz się uspokoiwszy, nie będzie stanem normalnym.
Jesteśmy złamani trudem. Hans tylko jeden trzyma się jak zwyczajnie. Tratwa ciągle w jednym płynie kierunku na południo-wschód; już przeszło dwieście mil upłynęliśmy od wyspy Axel.