Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niegdzie znowu wysoki stup pary wskazywał źródło gorące, które w dalszym swym biegu łączyło się z innemi wodami i wraz z niemi lekko szemrząc, odbywało wspólną do morza drogę. Był tam i Hansbach, wierny towarzysz naszej podróży; tonął on spokojnie w wodach oceanu, jakby to od początku świata jedynem jego było przeznaczeniem.
— Biedny strumyczek — rzekłem — już go więcej nie ujrzymy!
— To znajdziemy za to inny — odrzekł profesor — co wreszcie na jedno wychodzi.
W odpowiedzi tej upatrywałem wyraźny brak wdzięczności dla dawnego przyjaciela.
W tej chwili nowy widok zwrócił na siebie całą moję uwagę. Na zakręcie wysokiego przylądka, o pięćset kroków od nas, spostrzegłem las ogromnie wysoki, gęsty i rozległy. Składał się on z drzew baldaszkowatych średniej wielkości, o czystych i ściśle geometrycznych zarysach. Przeciąg powietrza zdawał się żadnego na ich liście nie wywierać wpływu; stały one nieporuszone, jakby gromada cedrów skamieniałych.
Przyśpieszyłem kroku. Te szczególne twory wcale mi nie były znane; nie wiedziałem, czy należą one do dwustu tysięcy znanych gatunków roślin, czy też wypadało nowe dla nich naznaczyć imejsca, w nieznanej dotąd florze.