Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze mój chłopcze, dostaniesz jeść, bo już i gorączka minęła. Hans przyłożył na twe rany nie wiem już jaką maść sobie tylko znaną, i zaraz się zabliźniły. Tęgito człowiek ten nasz pomocnik.
Tak rozmawiając, stryj przygotowywał dla mnie jakieś jedzenie, które ja pomimo jego przestróg, z największą pochłaniałem chciwością, zarzucając go jednocześnie mnóstwem pytań, na które mi z wzorową odpowiadał cierpliwością.
Dowiedziałem się tedy, że upadłszy po ciemku, stoczyłem się aż na sam dół wązkiego przejścia prawie pionowego; że widać zawaliła się gdzieś podemną i stoczyła razem ogromna kupa kamieni tak wielkich, że najmniejszy z nich mógłby mnie zgnieść na miazgę, i że cudem jakimś uszedłszy śmierci, dostałem się w objęcia mego stryja, pokaleczony i bez życia prawie.
— Rzeczywiście — mówił stryj — mogłeś się był zabić z tysiąc razy, i na miłość Boską zaklinam cię, bądź uważniejszym na przyszłość; pilnuj się nas lepiej, bo kto wie, czy poraz drugi spotkaćbyśmy się znowu zdołali.
— Stryj zaklina mnie — pomyślałem — abym się więcej z niemi nic rozłączał! więc podróż jeszcze widać nie skończona? Wzrok mój zapewne zdziwienie i żal wyrażał, bo profesor spytał mnie:
— Co cito Axelu?