Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niach Devonshiru, od którego poszło nazwisko tego rodzaju pokładów, tu i owdzie marmury pyszne ozdabiały naszę drogę; jedne z nich szaro-agatowate z białemi żyłkami, inne czerwone, lub nareszcie żółte czerwono nakrapiane, a dalej te ciemnego koloru, w których wapień świecił jasnemi barwami.
W wielu tych marmurach widoczne były odciski zwierząt pierwotnych; ale od wczoraj uważyłem wielki postęp w dziele stworzenia. Zamiast pierwotnych trylobitów, postrzegłem szczątki doskonalszego rzędu, pomiędy innemi ryby ganoidy i samoptery, w których oko paleontologa umiało odkryć pierwsze kształty gadów. Mnóstwo zwierząt tego gatunku przebywało w morzach dewońskich, które je później tysiącami wyrzucały na skały nowej formacyi.
Widocznie rozwijała się przed nami cała drabina życia zwierzęcego, na szczycie której stał człowiek, pan wszelkiego stworzenia. Lecz profesor Lidenbrock zdawał się wcale na to nie zwracać uwagi.
Z niecierpliwością oczekiwał on na dwie rzeczy: to jest na drogę albo zupełnie pochyłą, któraby dozwoliła nam zagłębiać się coraz bardziej we wnętrze ziemi, albo na jakąś ważną przeszkodę, tamującą dalszy pochód. Do samego jednak wieczora nadzieje uczonego profesora nie ziściły się.