Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powróciłem na probostwo ze spuszczonemi, jak to mówią uszami, niby to pokonany argumentami naukowemi. Jedyna jeszcze pozostawała mi nadzieja, że może dla braku dostatecznej liczby galeryj, nie będziemy mogli zapuścić się bardzo głęboko w otwór wulkanu, na przekór wszystkim Saknussemmom całego świata.
Całą następną noc marzyłem o głębinach wnętrza ziemi, o ziejącej ogniem paszczy wulkanu... we śnie zdawało mi się że zamieniony jestem na ułamek skały i przez wybuch krateru wyrzucony gdzieś, daleko w przestrzenie planetarne!...
Nazajutrz, to jest 23 czerwca, Hans gotów do drogi, oczekiwał nas ze swymi towarzyszami, obładowanymi żywnością, narzędziami i różnemi przyborami naszej wycieczki. Zatrzymano dla nas dwa kije dobrze okute, dwie strzelby i dwie ładownice. Hans, człowiek przezorny, do naszych manierek dodał jeszcze spory bukłak skórzany, tak że mieliśmy zapas wody, przynajmniej na jaki tydzień.
O ósmej godzinie rano, szanowny Rektor i zacna jego małżonka oczekiwali nas przed drzwiami domu. Myślałby kto może, iż chcieli serdecznie pożegnać swych gości i rzucić na drogę życzenia szczęśliwej podróży?... bynajmniej; chodziło im o zrealizowanie sążnistego rachunku, w którym wszystko słono było policzone — wszystko, aż do zgniłego powietrza w brudnej izbie pastorskiej.