Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani myśleć było o refleksyach lub oporze — był na to czas w Hamburgu, ale nie u stóp góry Sneffels.
Jedna szczególniej myśl trapiła mnie okropnie, i nie dawała chwili spokoju: Mamy się wdrapać na Sneffels i tam zwiedzić krater jej wulkanu, myślałem sobie: — wszystko to dobrze; inni to już robili przed nami i nie umarli od tego, ale nie na tem jeszcze koniec. Przypuszczam, że znajdziemy otwór przez który spuścimy się do wnętrza ziemi, przypuszczam że ten przeklęty Saknussemm prawdę napisał w swojej pargaminowej bazgrocie — ależ w takim razie, możemy zabłądzić wśród licznych galeryi podziemnych. Co więcej, nie ma na to żadnego stanowczego dowodu, że wulkan ten wygasł zupełnie; któż mi zaręczy, że nie gotuje się tam nowy jaki wybuch? Bo jeśli ten potwór śpi od 1229 roku, to dlaczegóżby się nie miał teraz przebudzić? A w takim razie cóż się z nami stanie?
Doprawdy, było się nad czem seryo zastanowić; wybuch wulkanu spaść mi nie dawał, a przyznam się, że ani trochę nie miałem ochoty być stopionym na lawę.
Nie mogąc się uspokoić w żaden sposób, postanowiłem nareszcie jak można najdelikatniej nasunąć tę myśl stryjowi, choćby tylko jako proste przypuszczenie do prawdy niepodobne.
Gdym znalazł stosowną do tego sposobność, wypowiedziałem com na sercu, przygotowany na burzę jaką mógłbym przez to sprowadzić.