Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyciągniętych, to poskręcanych; olbrzymi potok spadał z gór sąsiednich wulkanów już wygasłych, których szczątki świadczyły o przeszłej ich gwałtowności. Mimo to czołgała się tu i owdzie para z gorących źródeł.
Brakło nam czasu do bliższego zbadania owych zjawisk; trzeba było iść dalej; wkrótce znów się pojawił pod naszemi stopami grunt bagnisty, przerywany małemi jeziorami. Zwróciliśmy się na zachód; okrążyliśmy wielką zatokę Faxa, i wtedy dopiero ujrzeliśmy zdala bielejące wierzchołki góry Sneffels, wychylającej z poza mgły swe wyniosłe czoło w odległości niecałych pięciu mil.
Konie szły ciągle nic zważając na nierówność drogi; co do mnie, poczynałem już być bardzo znużonym. Stryj trzymał się prosto i dobrze, jakby w pierwszym dniu podróży, nie mogłem się dość nadziwić jego wytrwałości; on i Hans całą tę wycieczkę uważali za zwykły spacer.
W sobotę, dnia 20-go czerwca o godzinie szóstej wieczorem przybyliśmy do Büdir, osady leżącej nad brzegiem morza, i tu przewodnik poraz pierwszy zażądał swej umówionej zapłaty.
Stryj zaspokoił go natychmiast. U rodziny Hansa, to jest u jego wujów i braci ciotecznych, znaleźliśmy gościnność; przyjęli nas bardzo dobrze, i byłbym chętnie pozostał u tych zacnych ludzi,