Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i pomyślałem, że najwięcejby okazały zmyślności, gdyby całkiem iść w wodę nie chciały.
Koń profesora stanął nad spienioną wodą, powąchał ją i zatrzymał się; stryj któremu było pilno, usiłował zmusić go pójścia naprzód; zwierzę potrząsnęło łbem, nie ruszając się z miejsca. Stryj klął i okładał razami grzbiet poczciwego bydlęcia. Koń poradził sobie na to, bo zwróciwszy się nagle w przeciwną stronę, pochylił się nieco i wysunął z pomiędzy nóg zdziwionego profesora, który jak kolos rodyjski pozostał oparty na dwóch ułamkach skały.
— Ah! przeklęta szkapo! — krzyczał jeździec niespodzianie na piechurę przerobiony.
Farja! — zawołał przewodnik trącając z lekka po ramieniu profesora.
— Co? prom? gdzie?
Der — odpowiedział Hans, wskazując palcem na duże czółno.
— Ah! tak — zawołałem — rzeczywiście jest prom.
— Bogu dzięki! Bogu dzięki! a więc dalej w drogę.
Fidvatten — rzekł nasz przewodnik.
— Co on mówi?
— Powiada że jest przypływ morza — odrzekł stryj, tłomacząc mi znaczenie duńskiego wyrazu.