Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cznych p. Scheel Frisac, a przeto dla każdego mineraloga stanowiła nabytek nieoceniony.
Ostatni wieczór spędziliśmy na serdecznej gawędce z p. Fridriksson, dla którego w sercu miałem dużo sympatyi. Noc przespałem niespokojnie. O piątej stano zbudziło mnie rżenie koni. Ubrałem się naprędce i wybiegłem na ulicę. Hans kończył pakowanie naszych tłomoków; robota szła mu bardzo zręcznie, choć na prawdę nie wiele się ruszał. Stryj więcej krzyczał niż robił, a przewodnik wcale prawie nie zważał na jego rozkazy.
Na szóstą godzinę wszystko było gotowe. Pan Fridriksson uścisnął nas serdecznie. Stryj gorąco dziękował mu za gościnność i przyjaźń jakich nam dał liczne dowody. Ja pożegnałem go najlepszą na jaką zdobyć się mogłem łaciną; potem siedliśmy na siodła, a p. Fridriksson jako ostatnie pozdrowienie, rzucił mi na drogę ów wiersz, który Wirgilijusz jakby umyślnie dla nas, podróżników nieświadomych swej drogi, napisał:
Et quacumque viam dederit fortuna sequamur (1).



(1) Idźmy drogą, jaką nam los nadarzy.