Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ło się, że wyprawa ich się nie uda. Bo choć nie bardzo oddalili się od brzegu, już znużenie i umartwienia dały im się ciężko we znaki.
W istocie, w tej okolicy powietrze jest zawsze zaraźliwe; doktór unikał nieznośnych wyziewów, które słońce ciągnęło w górę, unosząc balon do znacznej wysokości.
Niekiedy spostrzeżono karawanę jak zatrzymała się w cieniu drzew, czekając na chłód wieczorny nim dalej puści się w drogę. W tych to miejscach ogrodzonych płotami, kupcy chronią się od dzikich zwierząt i drapieżniejszych jeszcze pokoleń. Krajowcy pierzchali na widok Wiktorji. Kennedy chciał im się z bliska przypatrzyć, ale Samuel nie pozwolił.
— Naczelnicy ich mają karabiny, a w nasz balon łatwo trafi kula.
— Alboż dziura od kuli sprawiłaby nasz upadek? zapytał Joe.
— Nie zaraz, ale wkrótce dziura rozdarłaby się bardziej i gazby uleciał.
— A więc trzymajmy się zdala od tych hultajów.
Co oni sobie myślą patrząc jak pływamy po obłokach? Mają pewnie ochotę czcić nas jak bóstwa.
— Niech czczą — odpowiedział doktór — ale z daleka. Zawsze się na tem zyskuje; Patrzcie, postać kraju już się zmienia; wioski są rzadsze, drzewa mangowe znikły; roślinność tu ustaje. Grunt