Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem jego przyjaciel myśliwy, nie odstępował go na krok; jak się zdaje obawiał się, by doktór nie uleciał w obłoki słowa nie rzekłszy. Prawił mu ciągle bardzo przekonywające rzeczy, które jednak nie przekonały Samuela Fergussona; błagał i zaklinał patetycznie, ale doktór nie dał się wzruszyć. Dick czuł, że mu się z rąk wymyka.
Biedny Szkot w istocie godzien był litości. Z przerażeniem patrzył na błękity niebios; we śnie kołysał się w obłokach i co noc spadał na ziemię z niezmiernych wysokości.
Dodać należy, iż podczas tych snów dręczących, dwa razy spadł z łóżka. Pobiegł co żywo do Fergussona i pokazał mu guz na głowie,
— A jednak, — dodał dobrodusznie, — tylko trzy stopy wysokości, nie więcej! a patrz jaki guz! Osądź teraz!
Ta melancholiczna przestroga nie wzruszyła doktora.
— Nie spadniemy, — odpowiedział.
— Ależ przecie, jeśli spadniemy?
— Nie spadniemy.
Na tak kategoryczne oświadczenie, Kennedy nie wiedział co odpowiedzieć.
Szczególniej przywodziło do rozpaczy Dicka to, że doktór zdawał się zapominać zupełnie o jego osobistości, jakby jej nie było, i uważał Kennedego jako nieodwołalnie przeznaczonego na towarzysza swej