Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia odmienić, gdyby uwięzienie ich w pocisku potrwało parę miesięcy.
Barbicane, wyjrzawszy przez okienko, zobaczył psa i różne inne przedmioty wyrzucone z pocisku, jakie za nim wciąż ciągnęły. Diana wyła żałośnie, patrząc na zwłoki Satelity.
— Wiecie co, moi przyjaciele — rzekł Ardan — że gdyby jeden z nas był umarł, nie wytrzymawszy skutków odbicia przy wystrzale, bylibyśmy w niemalym kłopocie z pogrzebaniem go, albo raczej wyrzuceniem w przestworza, zastępujące tu ziemię. Trup jego, jak wieczny wyrzut sumienia, towarzyszyłby nam bezustannie.
— Wistocie, byłoby to bardzo smutne i nieprzyjemne — dodał Nicholl.
— Ale co się mnie tyczy — prawił dalej Ardan — przyznam się, że mocno żałuję, iż nie mogę odbyć tej przechadzki po powietrzu. Coby to była za rozkosz bujać wśród tych przestworzy, kąpać się i zanurzać w tych czystych promieniach słońca? Gdybyśmy zabrali przyrząd do pływania i pompę powietrzną, byłbym skoczył w powietrze, a spocząwszy na wierzchołku naszej kuli wyglądałbym jak chimera lub hippogryf.
— Niedługo, mój Ardanie — rzekł Barbicane — udawałbyś tak hippogryfa, bo, pomimo