Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieostrożnie nad rurą metalową, wpadł w ogromny teleskop, aby się stoczyć w przepaść głęboką 280 stóp! Belfast rzucił się ku otworowi reflektora.
Odetchnął. J. T. Maston zahaczył swoją ręką sztuczną o jeden z przedziałów teleskopu i wisiał tak, wrzeszcząc okropnie.
Belfast przywołał swych pomocników i służbę, i z trudem zdołano wyciągnąć nierozważnego sekretarza klubu puszkarskiego.
Bez wypadku wydobyto go na wierzch.
— A gdybym był stłukł zwierciadło?
— Tobyś za nie zapłacił — odpowiedział Belfast.
— A ten przeklęty pocisk spadł? — zapytał drżąc cały J. T. Maston.
— W Ocean Spokojny.
— Jedźmy tam natychmiast.
Po upływie kwadransa dwaj uczeni schodzili ostrożnie po pochyłości Gór Skalistych, a w dwa dni potem jednocześnie ze swymi przyjaciołmi, członkami klubu puszkarskiego, przybyli do San Francisco.
Elphiston, Blomsberry brat i Bilby, rzucili się na ich spotkanie.
— Co robić? — zawołali.
— Wydobyć pocisk, i to jak najprędzej — odpowiedział J. T. Maston.