Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słońce pada na nie normalnie. Może tak jest, ale niema w tym względzie nic pewnego. Zresztą, jeśli znajdować się będziemy bliżej góry Tycho, to łatwiej rozpoznamy przyczynę tego promieniowania.
— Wiecie, przyjaciele, do czego podobna jest ta płaszczyzna z tej wysokości, na jakiej się znajdujemy? — rzekł Ardan.
— Nie — odpowiedział Nicholl.
— Oto wygląda jak ta gra w patyczki, które dzieci zręcznie umieją podnosić piórkiem lekko zakrzywionem.
— Bądź-że już raz poważnym — rzekł Barbicane.
— Bądźmy zatem poważni — spokojnie odpowiedział Ardan — i zamiast patyczków, przypuśćmy kości. W takim razie płaszczyzna ta byłaby olbrzymim cmentarzem, na którym spoczywają szczątki tysiąca generacyi. Czy lepiej ci się podoba to efektowne porównanie?
— Nie więcej jak poprzednie — odrzekł Barbicane.
— Do licha! — zawołał Ardan — widzę, żeś bardzo wybredny.
— Mój przyjacielu — rzekł znowuż poważnie Barbicane — nie na wiele nam się przyda wiedzieć, do czego to podobne, gdy nie wiemy przedewszystkiem, co to jest właściwie.
— Pyszna odpowiedź! — zawołał Ardan. —