Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed swymi towarzyszami, którzy pijąc wraz z nim, wesołymi okrzykami powitali linię.
Ów wpływ przyciągania trwał niecałą godzinę. Podróżnicy czuli jak opadają nieznacznie, a Barbicane zauważył, iż stożkowaty koniec pocisku oddalał się powoli od linii prostopadłej, skierowanej do księżyca, a naodwrót, spodnia część jego zbliżała się do niej. Przyciąganie księżyca stawało się już silniejszem od przyciągania ziemi. Spadek na księżyc zaczynał się, tylko jeszcze bardzo powolny; wynosił on trzecią część milimetra w pierwszej sekundzie, czyli pięćset dziewięćdziesiąt tysiącznych linii. Wkrótce jednak siła przyciągająca miała wzrastać, spadek odbywał się wyraźniej. Pocisk wciągany od strony spodu swego, miał obrócić swój stożkowaty wierzchołek ku ziemi i spadać na księżyc z szybkością coraz większą. Cel wówczas byłby doścignięty. Obecnie nic już nie przeszkadzało udaniu się przedsięwzięcia, a Nicholl i Ardan podzielali radość Barbicana.
Rozprawiali o wszystkich zjawiskach, które ich w taki podziw wprowadzały. Niewyczerpanym przedmiotem uwag było owo zobojętnienie praw ciężkości. Zawsze zapalony Ardan chciał z tego wyciągać wnioski, naturalnie czysto fantastyczne.
— Ah! moi przyjaciele, — zawołał on —