Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 182 –

pocieszał się tylko, że nazajutrz słońce wysuszy mu mokrą odzież.
Znalazł nawet pociechę w tym deszczu po tak długotrwałej suszy.
O roznieceniu ognia marzyć nie było można, ani nawet o zapaleniu zapałki; Cypryan przeto zjadł suszone mięso w stanie, w jakiem je ze sobą przyniósł, poczem starał się zasnąć, przytulając głowę do mokrego kamienia.
Z blaskiem zorzy porannej został opanowany przez malaryę.
Przekonany, że zginie, jeśli nadal pozostanie na łasce zimnej wody, bo deszcz lał w dalszym ciągu, podniósł się Cypryan z wysiłkiem i opierając się na sztućcu, jak na kiju, począł schodzić z góry.
W jaki sposób dostał się na dół, nie umiałby opowiedzieć. Ślizgając się po mokrych kamieniach, staczając się po gruncie, potłuczony, bez tchu, na wpół oślepły i dręczony gorączką, znalazł się na miejscu, gdzie uwiązał żyrafę.
Żyrafy nie było. Prawdopodobnie głodna, bo trawa koło drzewa była zjedzoną, przegryzła przytrzymujący ją sznur, i uwolniona w ten sposób, uciekła.
Nowy ten cios Cypryan uczułby bardzo, gdyby się znajdował w warunkach normal-