Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 120 –

mam zamiaru pytać pana o radę i pozwolenie!
— Ach, dajcież pokój sprzeczkom, nie pora na to — zawołał pan Watkins.
Przyznaj się, panie Méré, że nie możesz ręczyć, że uda ci się zrobić dyament tej samej wielkości, koloru i kształtu, przypuściwszy nawet, że szczęśliwym trafem i drugie doświadczenie będzie udatnem.
Słowa pana Watkinsa były dość rozsądne. Bezwątpienia doświadczenie oparte było na zasadach nowoczesnej chemii, ale zachodziło pytanie, o ile traf nie przyczynił się do tak pomyślnego rozwiązania. Absolutnej pewności co do powtórnego udania się próby — mieć nie mógł.
W tych warunkach odszukanie złodzieja stawało się sprawą naglącą.
— Nie odkryto żadnych śladów zbiega? — zapytał Watkins.
— Żadnych — odparł Cypryan.
— Czy obszukano okolicę, obozowisko?
— Z największą ścisłością — zapewnił Friedel. — Złodziej prawdopodobnie już w nocy uciekł, a dokąd, tego stanowczo orzec nie można.
— Czy oficer policyi przeszukał jego chatę? — pytał dalej fermer.
— Tak, ale żadnego śladu nie znalazł.