Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz major Donellan powstał z kolei. Jego długa szyja poruszyła się mechanicznie powyżej kąta, utworzonego przez dwoje ramion, wargi wydłużały się w kształt dzioba. Wzrokiem rzucał pioruny na niewzruszonego przedstawiciela Stowarzyszenia amerykańskiego, który nie odwdzięczył mu się nawet spojrzeniem. Ten szatan, wcielony w Williama S. Forstera, nie drgnął nawet.
— Sto czterdzieści — przemówił nakoniec major Donellan.
— Sto sześćdziesiąt — odpowiedział Forster.
— Sto ośmdziesiąt — ryknął major.
— Sto dziewięćdziesiąt — wymówił przyciszonym głosem Forster.
— Sto dziewięćdziesiąt pięć setnych! — zawył delegat Wielkiej Brytanii.
Skrzyżował ręce na piersiach, jak gdyby rzucając wyzwanie trzydziestu ośmiu Stanom zjednoczonej Ameryki.
Można było usłyszeć chód mrówki, płynienie ryby, lot motylka, pełzanie robaczka, ruch mikroba. Wszystkie serca biły przyśpieszonem tętnem. Zdawało się, że życie tych wszystkich ludzi zawisło na ustach majora Donellan. Głowa jego, tak zazwyczaj ruchliwa, zdawało się, skamieniała odrazu, zaś Dean Toodrink z wielkiego wzruszenia tarł sobie tył głowy tak, że zdawało się, iż zedrze skórę wraz z włosami.