Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Andrew R. Gilmour przeczekał jeszcze chwil kilka, które wydawały się „jak wieki długiemi.“ Depozytaryusz stokfiszów nie przestawał czytać swego dziennika, kreśląc ołówkiem cyfry, widocznie niemające żadnego związku z bieżącą sprawą. Czy i jego kredyt był już wyczerpany? Czy nie chciał do sumy wyżej ofiarowanej dorzucić ani jednego dolara? Czy też może owa suma stu dziewięćdziesięciu pięciu setnych za milę kwadratową, czyli przeszło siedmset dziewięćdziesiąt trzy tysiące dolarów za całą nieruchomość, przekraczała, jak sądził, granice niedorzeczności?
— Sto dziewięćdziesiąt pięć setnych! — zabrzmiał znowu głos komornika taksującego. — Czy nikt nie da więcej?
I młotek jego zawisł znowu w powietrzu, gotów opaść na stół.
— Sto dziewięćdziesiąt pięć setnych — powtórzył, jak echo, woźny.
— Przysądzać!... Przysądzać!
Te słowa, rzucone w formie nakazu przez kilku niecierpliwych widzów, były jakby naganą wahania Andrew R. Gilmour’a.
— Raz... dwa!... — krzyknął.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na przedstawiciela North Polar Practical Association.
I cóż! ten niepojęty człowiek, zamiast okazać jakiekolwiek zainteresowanie, wyciera z największą