Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak tedy, J. T. Maston, będąc pastwą najgwałtowniejszego rozdrażnienia, oznajmił, że życzy sobie opuścić dotychczasowe schronienie. Nadaremnie mrs. Evangelina Scorbitt próbowała go odwrócić od tego postanowienia. Nie dlatego, by się obawiała o jego życie, skoro niebezpieczeństwo żadne mu nie zagrażało. Ale żarty, któremi napewno obsypią nieszczęsnego rachmistrza, koncepty i drwiny, których mu szczędzić nie będą, lazzi, które gradem posypią się na jego dzieło, tego mu oszczędzić chciała.
A co ważniejsze, jak go przyjmą koledzy jego z Klubu strzeleckiego? Czy nie każą mu zdać rachunku, czy nie zrobią go odpowiedzialnym za niepowodzenie, które i ich śmiesznością okryło? Bo czyż nie on, twórca tych obliczeń i projektów, był winien wszystkiemu?
J. T. Maston nie chciał słuchać żadnych uwag. Oparł się błaganiom, jak również łzom mrs. Evangeliny Scorbitt. Wyszedł z domu, w którym był ukryty, i pokazał się na ulicach Baltimore. Poznano go, a ci, których istnieniu i majątkowi groził, których trzymał w najokropniejszej grozie przestrachu swem zaciętem milczeniem, pomścili się drwiąc, szydząc z niego niemiłosiernie.
Trzeba było słyszeć tych amerykańskich uliczników, którzy mogliby dawać lekcye gamenom paryzkim!