Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

J. T., pochylony nad blachą aparatu, otrzymał w samę twarz uderzenie prądu. Policzek ten był chyba najsilniejszym, jaki mogło kiedykolwiek dostać oblicze uczonego. Następnie iskra elektryczna, przebiegłszy metalowy haczyk naszego uczonego, przewróciła go, jak domek z kart. Jednocześnie tablica czarna, potrącona przez niego, padła w drugi koniec pokoju. Ostatecznie piorun, wypadłszy przez niedostrzegalny otwór w szybie, trafił na rurę przewodową i zarył się w ziemi.
Ogłuszony — czemu dziwić się nie powinniśmy, — J. T. Maston podniósł się, potarł, krzywiąc się, różne części ciała i przekonał się, że jest cały i nieuszkodzony. Dopełniwszy tego, z całą zimną krwią, jak przystało na byłego kanoniera, zabrał się do przywrócenia porządku w pracowni — ustawił na nowo sztalugi, ułożył na nich tablice, pozbierał kawałki kredy, porozrzucane na dywanie, i zasiadł do pracy, tak niefortunnie przerwanej.
Wtem spostrzegł, że, skutkiem spadnięcia tablicy, napis, skreślony po prawej stronie, a oznaczający przestrzeń obwodu równika, został w połowie straty. Miał go właśnie poprawić, gdy wtem dzwonek rozległ się powtórnie i to jakimś gorączkowym dźwiękiem.
— Znowu! — burknął Maston.
Podszedł do aparatu.
— Kto tam?... — spytał.