— Nie, drogi wujaszku, tak źle nie będzie, jestem na to zasilną!
— Któż wié, gdzie nas wiatry i burze zapędzą, moje dziécię. Spójrz na tę kartę! Zmierzamy ku tym okolicom, niebezpiecznym dla takich nawet żeglarzy, którzy w rzemiośle swojém wyrośli i zahartowali się na wszelkie utrapienia. A cóż ty... słaba dziewczyno!
— Ależ, mój wuju, jestem dzieckiem rodziny marynarzy. Czyliż nie wychowałam się wśród burz i walk z żywiołami?... A zresztą, jestem przy was, przy tobie, mój jedyny opiekunie, i mam tu Penellana, który strzedz mnie będzie.
— Aha!... Penellan!... Hej, Penellan, chodź-no tutaj!... — zawołał kapitan. — To on cię tu sprowadził, stary hultaj!
— Tak, mój wuju, ale to tylko dlatego, iż widział że przyszłabym tu i bez jego pomocy.
— Penellan!...
Bretończyk przybiegł.
— Słuchaj-no — rzekł doń surowo Cerubutte — czynię cię odpowiedzialnym za wszystko złe, które się przytrafić może Maryi.
— Bądź spokojny, kapitanie. Dziewczyna jest silna, odważna i będzie dla nas sama aniołem
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/034
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.