Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo gorąca; zato wieczorem wiatr wiejący od morza studził upał powietrza i mieszkańcom Pałacu Granitowego użyczał chłodnych nocy. Było jednak kilka burz, które nie trwały wprawdzie długo, lecz zato z niesłychaną gwałtownością spadały na wyspę Lincolna. Kilka godzin bez przestanku błyskawice, jedna po drugiej, zapalały niebo i raz po raz odzywały się grzmoty.
W tym czasie małej naszej osadzie powodziło się nadzwyczaj pomyślnie. Podwórko roiło się od drobiu, nadwyżka jego szła na kuchnię, gdyż trzeba już było koniecznie zniżyć nieco jego liczbę. Nierogacizna miała już prosięta, i łatwo pojąć, że opieka nad temi zwierzętami pochłaniała wiele czasu Nabowi i Pencroffowi. Na onegasach, z których urodziły sią tymczasem dwa piękne źrebce, jeździli najczęściej Gedeon Spilett i Harbert, który pod okiem korespondenta wyszedł na znakomitego jeźdzca i zaprzęgano je także do wozu, czy to dla zwiezienia drzewa i węgla do Pałacu Granitowego, czy też kruszców rozmaitego gatunku używanych przez inżyniera.
Przedsiębrano pod ten czas kilka wycieczek aż w sam głąb boru Zachoduiej Ręki. Osadnicy mogli bezpiecznie zapuszczać się w te lasy, bez obawy aby ich nie zapadła słota lub burza, promienie słoneczne zaledwie bowiem przeciskały się przez tę gąszcz zbitą nad ich głowami. Zwidzili tak cały lewy brzeg Dziękczynnej, wzdłuż którego ciągnęła się droga z obory do ujścia rzeki Wodospadowej.