Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rząt mięsożernych, i służyły już tylko do żucia surowego mięsa. Pamięć musiała go już pewnie oddawna opuścić, i oddawna już nie umiał obchodzić się z narzędziami i z bronią, nie umiał rozniecić ognia! Widać było, że krzepki i zwinny, lecz że wszystkie przymioty fizyczne rozwinęły się u niego kosztem własności moralnych!
Gedeon Spilett przemówił do niego. Zdawał się nie rozumieć go, i nawet nie słyszeć... A jednak gdy mu się bystro wpatrzył w oczy, zdawało się korespondentowi, że wszystek rozum w nim jeszcze nie wygasł.
Tyczasem więzień nie miotał się wcale i nie próbował rozerwać swych więzów. Czy taki wpływ unicestwiający wywierał na nim widok ludzi, jemu nieco podobnych? Czy może gdzieś w zakątku swej czaszki odszukał przelotne wspomnienie, które myśl jego ku ludzkości zwracało? Gdyby go uwolniono, czy byłby uciekał, czy został przy nich? Nie wiadomo, lecz próby tej nie czynili, a przypatrzywszy się uważnie nieszczęśliwemu, rzekł Gedeon Spilett:
— Kimkolwiek on jest, kimkolwiek był i jakimkolwiek będzie, obowiązkiem naszym jest zabrać go z sobą na wyspę Lincolna!
— Tak, tak! odparł Harbert, a może przy usilnem staraniu uda się wzbudzić w nim na nowo iskrę rozumu!
— Dusza nie umiera, rzekł korespondent, a byłoby to wielką roskoszą dla nas wyrwać to stworzenie boskie z więzów bydlęctwa!
Pencroff niedowierzająco potrząsł głową.