Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kroki ku południowi, płosząc po drodze liczne gromady morskiego ptactwa i stada fok, które na ich widok z daleka już rzucały się w morze.
— Bestje te, zauważył korespondent, nie pierwszy raz widzą ludzi. Boją się ich, więc ich znają.
W godzinę później przybyli wszyscy trzej do południowego końca wysepki, zakończonego spiczastym przylądkiem, skąd puścili się dalej na północ wzdłuż wybrzeży północnych, pokrytych piaskiem i skałami, które otaczał w głębi gęsty bór.
Nie znaleźli nigdzie znaku mieszkania ludzkiego, nigdzie śladu ludzkiej stopy na całym obwodzie wysepki, którą w czterech godzinach obeszli dokoła.
Był to fakt co najmniej dziwny, i chyba należało mniemać, że wyspa Tabor albo wcale nie była albo już nie była zamieszkałą. Zresztą wszak łatwo być mogło, że dokument ów pisany był przed kilką miesiącami, ba nawet przed kilku laty, a w takim razie rozbitek albo mógł powrócić do ojczyzny, albo zginąć z głodu i nędzy.
Pencroff, Gedeon Spilett i Harbert, czyniąc najrozmaitsze mniej lub więcej prawdopodobne przypuszczenia, zjedli na prędce objad na pokładzie Bonawentury, by natychmiast wyruszyć na dalszą wycieczkę, dopóki noc nie zapadnie.
O godzinie piątej z wieczora puścili się w głąb lasu.
Za ich zbliżeniem się pomykały liczne zwierzęta a zwłaszcza, rzecby nawet można wy-