Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Smith nie przypominał sobie, ażeby podczas wycieczki swej do krateru dostrzegł był na wyspie inny jeszcze jaki potok, prócz Czerwonego Potoku i Dziękczynnej.
W pierwszych godzinach drogi spotykano gromady małp, kóre zdawały się okazywać najwyższe zdumienie patrząc na ludzi, których widok był dla nich zupełną nowością. Gedeon Spilett zapytał żartobliwie, czyli te zwinne i krzepkie czwororękie stworzenia nie uważały też przypadkiem jego i towarzyszy jego za swych odrodnych braci! I mówiąc prawdę, piechury nasi, dla których na każdym kroku krzaki, ljany i pnie tworzyły przeszkody i zapory, nie prezentowali się wcale świetnie przy tych zwinnych stworzeniach, skaczących wolno z gałęzi na gałęź, niewstrzymywanych żadną przeszkodą. Wielka była mnogość tych małp, na szczęście jednak nie objawiały żadnych nieprzyjacielskich zamiarów.
Spotkali także kilka dzików, kilka agutisów, kangurusów i innych gryzoniów, tudzież dwa lub trzy kulasy, którym Pencroff z wielką ochotą byłby dał zażyć kilka pigułek śrótu.
— Cóż, kiedy polowanie wzbronione! powtarzał. Skaczcie więc, przyjaciele moi, biegajcie i latajcie sobie w pokoju! Z powrotem pomówimy z sobą słóweczko!
O godzinie wpół do dziesiątej z rana wstrzymał ich nagle w drodze, którą postępowali prosto w kierunku południowo-zachodnim, nieznany jakiś potok, trzydzieści do czterdziestu stóp szeroki, który płynąc wartko spadzistem korytem i ła-