Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cyrus, sam pan widzisz, że trzeba koniecznie strzelb. Czy dałoby się to zrobić?
— Może, odparł inżynier, lecz tymczasem zaczniemy od fabrykowania łuków i strzał, a ani wątpię, że wkrótce będziesz się pan z tą bronią obchodzić równie zręcznie, jak łowcy australscy.
— Łuki, strzały! rzekł Pencroff pogardliwie. To zabawki dobre dla dzieci!
— Nie trzeba ich tak lekceważyć, mości Pencroff, odparł korespondent. Łuki i strzały przez całe wieki służyły do wylewania krwi. Proch istnieje dopiero od wczoraj, a wojny są tak stare jak rodzaj ludzki — niestety!
— Na honor, masz słuszność, mości Spilett, rzekł marynarz, ja zawsze coś powiem, nim się zastanowię. Trzeba być dla mnie wyrozumiałym!
Tymczasem Harbert, zapalony miłośnik historji naturalnej, skierował jeszcze raz rozmowę na kangury, odezwawszy się w te słowa:
— Mieliśmy zresztą do czynienia z gatunkiem „kangurów,“ które najtrudniej jest schwytać. To były istne olbrzymy, z długą popielatą sierścią. Lecz, jeśli się nie mylę, istnieją jeszcze kangury czarne i czerwone, kangury skalne, kangury podobne do szczurów, z któremi łatwiej dać sobie radę. Jest ich z jakie dwanaście gatunków...
— Harbercie, odparł marynarz sentencjonalnie, dla mnie istnieje tylko jeden rodzaj „kan-