Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tadornów. Tutaj lawy rozgościły się w zupełności. Gdzie niegdyś pyszniła się godna podziwienia zieloność, tam obecnie widać było tylko dzikie nagromadzenie brył wulkanicznych. Doliny potoku Katarakty i Dziękczynnej nie niosły już ani kropelki wody do morza, i osadnicy nie mieliby czem zaspokoić pragnienia, gdyby jezioro Granta wyschło było do szczętu. Na szczęście jednak kraniec jego południowy oszczędzonym został i utworzył rodzaj stawu, w którym się pomieściła reszta wody zdatnej do picia na wyspie. Ku północnemu zachodowi zarysowywały się ostro i szorstko kontury ścian wulkanu, tworząc jakoby szpon olbrzymi, zatopiony w powierzchnię ziemi. Jakież bolesne widowisko, co za przerażający obraz i ileż przedmiotów do żalu dla osadników, którzy z żyźnej siedziby, pokrytej lasami, zroszonej wodą, bogatej zbiorami, naraz znaleźli się przeniesionymi na ogołoconą skałę, kędy bez zapasów swoich, nie mieliby byli czem się nawet pożywić!
— Ależ to serce pęka! — ozwał się pewnego dnia Gedeon Spilett.
— O tak, Spilecie — odrzekł inżynier. — Oby tylko niebo dozwoliło nam czasu na skończenie okrętu, jedynego dziś naszego schronienia!
— Czy nie uważasz Cyrusie, że wulkan zdaje się uspokajać. Miota jeszcze lawy, ale mniej już obficie, jeżeli się nie mylę!
— Wszystko to jedno — odrzekł Cyrus Smith. — Ogień wciąż jednak pała we wnętrznościach góry, a może, kto wie, czy nie wpa-