Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ręki. W tej porze roku, gdy żywice wysuszył skwar mocny, ogień objął w mgnieniu oka cały las i to w ten sposób, iż drzewa jednocześnie płonęły przy osadzie pnia i u najwyższych gałęzi, których powikłanie sprzyjało jeszcze rozszerzaniu się klęski. Owszem nawet zdawało się, że płomień u szczytu drzew rozprzestrzeniał się żywiej, aniżeli prąd law u ich podnóża.
I stało się wówczas, że zwierzęta opętane trwogą, dzikie i inne: jaguary, dziki, kabyjasy, opatrzone futrem czy pierzem, szukały schronienia w stronie Dziękczynnej i błota Tadornów, po za drogą wiodącą do Portu Balonowego. Ale osadnicy zbytnie byli zajęci swoją pracą, aby zwrócić uwagę nawet na najstraszliwsze zwierzęta. Zresztą oni sami opuścili Pałac Granitowy, nie chcieli nawet szukać ochrony w „Dymnikach,“ woląc obozować pod namiotem, w pobliżu ujścia Dziękczynnej.
Co dzień Cyrus Smith i Gedeon Spilett wchodzilli na Wielką Terasę. Niekiedy towarzyszył im Harbert, nigdy zaś Pencroff, mający wstręt do widzenia wyspy pod nową postacią, przedstawiającą obraz tak straszliwego zniszczenia.
A było to w istocie rozpaczliwe widowisko. Cała część lesista wyspy znajdowała się obecnie w stanie zupełnego ogołocenia. Jedyny klomb zielonych drzew wznosił się jeszcze na krańcu półwyspu Wężowego. Tu i owdzie wykrzywiało się kilka zczerniałych i odartych z liści gałęzi. Miejsce, zajmowane niegdyś przez lasy, miało pozór jeszcze większego pustkowia, niż błota