Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzielał najzupełniej wspólne zajęcia i że nie było już nawet mowy, ażeby miał mieszkać w zagrodzie. A jednak nie przestawał być smutnym, mało się udzielającym i łączył się więcęj w pracy niż w zabawie z towarzyszami. Ale przy pracy był to robotnik tęgi, silny, zręczny, pomysłowy i rozumny. Kochali i szanowali go też wszyscy, co nie mogło ujść jego uwadze.
Ale i zagrody także bynajmniej nie zaniedbano. Co dwa dni, jeden z osadników wózkiem, lub wierzchem na onaggasie udawał się opatrzyć stado dzikich baranów i kóz i powracał z zapasem mleka, które szło do spiżarni Naba. Wycieczki te dawały zarazem i sposobność do polowania. To też Harbert i Gedeon Spilett, z Topem na przedzie, przebiegali częściej od reszty towarzyszy drogę do zagrody, i przy wybornej broni, jaką posiadali, nigdy nie brakło w domu kabyjasów, agutów, kangurów, dzików, prosiąt dzikich z rzędu grubej zwierzyny, — a kaczek, tetrasów, bażantów, jakamarów, i cyranek w drobniejszej zdobyczy. Królikarnia, ostrygarnia, kilka schwytanych żółwiów, szczęśliwy nowy połów owych wybornych łososiów, które zapędziły się znowu na wody Dziękczynnej, jarzyny z Wielkiej Terasy, — wszystko to były skarby tłoczące się na skarby, tak że Nab, kuchmistrz jeneralny, zaledwie miejsce na pomieszczenie ich znajdował.
Rzecz jasna, że i drut telegraficzny łączący zagrodę z Pałacem Granitowym naprawiono, i że funkcjonował na nowo, skoro który z osadników