Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, a najmniejsze światełko nie przebiło dotąd mroków.
Pencroff popróbował popchnąć bramę, ale znalazł ją, jak tego zresztą on i korespondent się domyślali, zamkniętą.
Jak się jednakże przekonał marynarz, zewnętrznych ryglów nie zasunięto. Można więc było ztąd wnosić, że korsarze znajdują się w zagrodzie, i że prawdopodobnie obwarowali tak bramę, ażeby jej niepodobna było wyłamać.
Gedeon Spilett i Pencroff wytężyli słuch.
Najmniejszy szelest nie dochodził z wnętrza. Barany i kozy, zapewne spiące już po obórkach, nie przerywały bynajmniej ciszy nocnej.
Nie słysząc tedy nic, korespodent i marynarz zadali sobie pytanie, czy mają wedrzeć się na palisadę i przez wierzch wejść do zagrody. Sprzeciwiało się to instrukcjom Cyrusa Smitha.
Prawda, że operacja ta mogła się udać, ale i chybić także mogła. Otóż, jeżeli korsarze ani nie podejrzywali niczego, jeżeli nie wiedzieli zupełnie o skierowanej przeciw nim wyprawie, jeżeli słowem przedstawiała się w tej chwili możebność zajścia ich znienacka, wolnoż było narazić się na stratę tej możebności, próbując nierozważnie wdarcia się przez wierzch palisady?
Korespondent nie był tego zdania. Za roztropniejszą rzecz uważał poczekać, aż zbiorą się wszyscy i wtedy dopiero próbować wejścia do zagrody. Tę pewność uzyskali, że można było dojść aż do samej palisady, nie będąc widzianym, i że całe ogrodzenie zdawało się być bez