Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwóch miesięcy. Pogoda była prześliczna i gorąco dopiekać poczynało. Lasy wyspy znajdowały się w pełnem pączkowaniu a zarazem zbliżał się czas zwyczajnych zbiorów. W ślad więc za powrotem na Wielką Terasę, winne były natychmiast się zacząć wszelkie roboty rolnicze, z przerwą tylko potrzebnego czasu na zamierzoną wycieczkę w głąb wyspy.
Łatwo tedy pojąć, ile to zamknięcie w zagrodzie przynosiło szkody osadnikom. Musieli jednak nagiąć się w obec konieczności, chociaż nie bez mocnego zniecierpliwienia.
Raz czy dwa razy, korespondent odważył się wychylić za bramy zagrody i obejść na okoł palisadę. Top mu towarzyszył, a on sam z odwiedzionym karabinem, miał się na baczności na wszelki wypadek.
Nigdy dotychczas nie miał żadnego niemiłego spotkania, ani nie spostrzegł w około zagrody jakichkolwiek podejrzanych śladów. Zresztą pies byłby go ostrzegł o niebezpieczeństwie, a ponieważ nie szczeknął ani razu, wnosić ztąd można było, że nie ma powodu do obawy, przynajmniej w danej chwili i że piraci zajęci byli w której innej części wyspy.
Przy drugiej jednakże wycieczce; 27 listopada, Gedeon Spilett, zapuściwszy się na ćwierć mili w las, ku południowi góry, zauważył, że Top coś czuje. Pies stracił swoją zwykłą obojętną minę — biegał tam i napowrót, wietrząc po nałęku i krzakach, jak gdyby mu powonienie zdradzało jakiś podejrzany przedmiot.