Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaczy tyle, co wystawiać się na strzały, bez możności odwetu. Czy wam się jednak nie zdaje, że najwłaściwszą rzeczą w danej chwili, byłoby wprost puścić się w pogoń za tymi nędznikami.
— Taka była i moja myśl — odpowiedział Pencroff. Toż, jak sądzę, nikt z nas nie obawia się kulki — i co do mnie jeżeli pan Cyrus się zgadza, gotów jestem natychmiast uderzyć na las. Cóż u djabła! Jeden człowiek wart przecież tyle co i drugi.
— Ale czy tyle co pięciu? — spytał inżynier.
— I ja się przyłączę do Pencroffa — odrzekł korespondent — a tak we dwóch, dobrze uzbrojeni, mając z sobą Topa....
— Mój drogi Spilecie i ty Pencroffie — odpowiedział Cyrus Smith — chciejcie no trochę pomówić na zimno. Gdyby piraci znajdowali się w pewnym oznaczonym punkcie wyspy, gdyby to miejsce było nam znane i gdyby chodziło tylko o wyparowanie ich ztamtąd, rozumiałbym atak wprost i otwarcie. Czy jednak nie należy się obawiać, że oni to zapewnili sobie pierwszy strzał?
— Ech! panie Cyrusie — nie każda kula idzie pod właściwym adresem!
— Ta, co ugodziła Harberta, nie zabłądziła po drodze, Pencroffie — odrzekł inżynier. Zresztą, zwróćcie uwagę i na to, że jeżeli obadwaj opuścicie zagrodę, ja sam tylko do obrony jej zostanę. A czy możecie zapewnić, że rozbójnicy nie zobaczą was oddalających się, że nie pozwolą