Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnej katastrofy. Pencroff czuł, jak mu powoli spada kamień z serca. Czuwał jednak wciąż nad Harbertem jak siostra miłosierdzia, jak matka u łoża swego dziecięcia.
Harbert zadrzemał znowu, i to snem, jak się zdawało o wiele spokojniejszym.
— Powtórz mi pan, że masz nadzieję, panie Spilett — odezwał się Pencroff. — Powtórz mi, że ocalisz Harberta!
— O tak, ocalimy go! — odrzekł korespondent. — Rana to ciężka, a kto wie nawet, czy kula nie przeszyła płuc, ale przejście kuli na wskróś przez ten organ nie jest śmiertelnem.
— Oby cię Bóg wysłuchał!... — zawołał Pencroff.
Jak łatwo się domyśleć, przez pierwszych dwadzieścia cztery godzin pobytu w zagrodzie, osadnicy zajmowali się tylko Harbertem. Nie obchodziło ich dotąd możebne niebezpieczeństwo w razie powrotu piratów, i ani nawet pomyśleli o środkach ostrożności na przyszłość.
Ale tego dnia, podczas gdy Pencraff czuwał u łoża chorego, Cyrus Smith i korespondent oddalili się na chwilę dla porozumienia się w powyższych kwestjach.
Przedewszystkiem opatrzyli całą zagrodę. Nigdzie nie było ani śladu Ayrtona. Porwaliż go dawniejsi jego wspólnicy? Czyżby go zaszli z nienacka w zagrodzie? A w takim razie może walczył i zginął? To ostatnie przypuszczenie aż nadto było prawdopodobne. Gedeon Spillet, w chwili wdrapywania się na częstokół, otacza-