Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a potem spadając przysiadł na tyle. Otóż gdyby był po prostu uderzył o skałę, byłby zatonął spokojnie, jak przystało na uczciwy okręt, kiedy idzie na spód.
— Otóż to właśnie, że to nie był okręt uczciwy! — odparł Nab.
— Wreszcie przekonamy się o tem wkrótce, Pencroffie — rzekł inżynier.
— Zapewne, że się przekonamy — dodał marynarz — ale ja stawię głowę w zakład, że nie ma żadnych skał w kanale. Na dobrą sprawę, panie Cyrusie, czy pan i w tem zdarzeniu upatrujesz coś cudownego?
Cyrus Smith nic na to nie odpowiedział.
— Bądź co bądź — rzekł Gedeon Spilett — czy to się stało wskutek uderzenia o skałę, czy wskutek wybuchu, przyznasz Pencroffie, że się stało w sam czas!
— Zapewne!... zapewne!... — odparł marynarz... — lecz tu nie o to chodzi. Ja się pytam pana Smitha, czy upatruje w tem wszystkiem coś nadnaturalnego.
— Ja nie wypowiadam w tej mierze żadnego zdania, Pencroffie — rzekł inżynier. — Nie mam na to innej odpowiedzi.
Odpowiedź ta jednak bynajmniej nie zadowoliła Pencroffa. Obstawał za eksplozją i nie chciał w żaden sposób porzucić swojego zdania, ani zgodzić się na to, ażeby w tym kanale, którego całe dno składało się z takiego samego drobnego piasku jak wybrzeże, i który nieraz w czasie odpływu przebywał w bród, miały ukry-