Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Morze wyrzuciło także kilka trupów. Między niemi poznał Ayrton także zwłoki Boba Harvey’a i wskazując je swemu towarzyszowi, rzekł głosem wzruszonym:
— Oto, czem byłem dawniej, Pencroffie!
— Lecz czem już dziś nie jesteś, zacny mój Ayrtonie! odparł marynarz.
Dziwnem było zaiste, że tak mało trupów wypłynęło na wierzch. Naliczono ich zaledwie pięć lub sześć, a odpływające morze unosiło je ze sobą w dal. Prawdopodobnie zbóje zaskoczeni tą nagłą katastrofą, nie mieli czasu do ucieczki, a gdy okręt przewalił się na bok, większa część została pod parapetami. Morze unosząc ze sobą zwłoki tych nędzników, oszczędziło tem samem osadnikom smutnego obowiązku pogrzebania ich na jakimś zakątku wyspy.
Przez dwie godziny Cyrus Smith ze swoimi towarzyszami zajęci byli wyłącznie holowaniem masztów na piasek nadbrzeżny, odczepianiem rejów, i wyciąganiem na suchy ląd żaglów całych zresztą i nietkniętych. Rozmawiali mało, bo ich ta robota zupełnie zaprzątała, lecz ileż myśli krzyżowało się po ich głowach! Statek ten albo raczej to, co w sobie zawierał, stanowiło dla nich prawdziwy skarb. Każdy okręt bowiem jest jakby świat mały, i zasoby osady wzbogaciły się wieloma pożytecznemi rzeczami. Była to „na wielkie rozmiary“ jakby druga taka skrzynia, jaką znaleźli niegdyś u przylądka Rozbitków.
— Ba, a co więcej — myślał w duchu Pencroff — dla czegożby nie można wydobyć