Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przegradzającej tylny przedział okrętu i znalazł drzwi prowadzące do składów prochu.
Ayrton musiał otworzyć je gwałtem. Trudno to było zrobić bez hałasu, gdyż trzeba było rozbić kłódkę. Lecz w silnej dłoni Ayrtona kłódka pękła i drzwi się otwarły...
W tej samej chwili uczuł Ayrton czyjąś rękę na ramieniu.
— Co tu robisz? — zapytał go szorstkim głosem człowiek słusznego wzrostu, który usuwając się sam w cień, zaświecił raptownie Ayrtonowi latarką w oczy.
Ayrton odskoczył w tył. Przy chwilowym blasku latarki poznał dawnego wspólnika swych zbrodni, Boba Harvey’a, który ze swej strony, mając Ayrtona zapewne już oddawna za umarłego, nie poznał go wcale.
— Co tu robisz? — zapytał Bob Harvey, chwytając Ayrtona za pasek od spodni.
Lecz Ayrton nie odpowiedziawszy ani słowa, odtrącił silnem pchnięciem herszta zbójów, a sam usiłował wtargnąć do prochowni. Jeden strzał rewolworowy pomiędzy beczki z prochem i wszystkoby się było skończyło!...
— Do mnie, chłopcy! huknął Bob Harvey.
Dwuch lub trzech zbójców przebudzonych, zerwało się na nogi, i rzuciwszy się na Ayrtona, próbowało go powalić; Ayrton potężnem ramieniem uwolnił się z ich objęć. Zagrzmiały dwa strzały rewolwerowe i dwóch zbójców potoczyło się na ziemię; lecz w tej samej chwili pchnięcie