Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cyrus Smith z Harbertem, przywoławszy natychmiast Gedeona Spiletta, Pencroffa i Naba do dużej sali Pałacu Granitowego, uwiadomili ich o tem, co się dzieje. Pencroff, uchwyciwszy dalekowidz, przebiegł nim widnokrąg, i zatrzymawszy się na wskazanym punkcie, czyli na owej ledwie dostrzegalnej plamce odbitej na kliszu fotograficznym, zawołał tonem, nie zdradzającym szczególniejszego zadowolenia.
— Do kroćset djabłów! to w samej rzeczy okręt!
— Czy zbliża się ku nam? zapytał Gedeon Spilett.
— Nie podobna jeszcze nic orzec, odparł Pencroff, bo tylko maszty i żagle widać dotąd nad widnokręgiem, a ani kawałka pudła!
— Cóż począć teraz? — zapytał Harbert.
— Czekać — odparł Cyrus Smith.
I przez dość długi czas pozostawali osadnicy nasi w milczeniu, zatopieni w tysiącznych myślach, miotani tysiącznemi uczuciami, tysiącznemi obawami i nadziejami, które mógł poruszyć w nich ten wypadek — najważniejszy, jaki się wydarzył od czasu przybycia ich na wyspę Lincolna.
Prawda, że osadnicy nasi nie znajdowali się wcale w położeniu rozbitków wyrzuconych na jałową wysepkę, walczących z macoszą przyrodą o utrzymanie nędznego życia, pożeranych nieustannie tęsknotą do świata i ludzi. Pencroff i Nab zwłaszcza czuli się nad wyraz szczęśliwymi i bogatymi, i nie bez żalu opuściliby byli