Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 301 —

Trzynastka zatem, owa liczba kabalistyczna! Czy mieliśmy ją uważać jako przepowiednię powodzenia, czy też jako groźbę nowych zawodów?
Umocowaliśmy u Parakuty maszt na jednę trzecią całej jej długości, z rejami zdolnemi unieść dość szeroki żagiel; prócz tego mniejsze nieco płótno, oraz trzy pary wioseł w ruchu, przyspieszały naszą żeglugę. Przez pierwszych też ośm dni płynęliśmy około 30 mil na dobę.
Dotychczas nie opuściliśmy jeszcze cieśniny, trzymając się niezbyt daleko od brzegu, gdyż oba bracia Guy uznali, że dopóki tylko okaże się to możliwem, zawsze bezpieczniej będzie nie odsuwać się zbytnio od lądu, na którym moglibyśmy, w razie potrzeby znaleść punkt oparcia. Chociaż, jakie bezpieczeństwo dałaby nam ta ziemia pusta i jałowa, w przededniu srogiej zimy? Wolałem już wcale nie myśleć o tem.
Dość znaczna ilość płynących wraz z nami lodowców, nie przeszkadzała wprawdzie maleńkiej naszej łodzi, która z łatwością omijała te olbrzymy; widok ich wszakże nasuwał dręczącą myśl, że spieszą one zatarasować bramę, przez którą mieliśmy wrócić z tych sfer bezdennej pustki, do życia, światła i ludzi.
Jedność i zgodne porozumienie wśród załogi, było nam wielką pociechą, tylko Peters przekonany ostatecznie o bezskuteczności swych poszukiwań, nie znalazłszy i na Halbran-Ladzie śladu swego ukochanego Pryma, stał się więcej jeszcze niż poprzednio milczący, nawet do mnie nie odzywał się już wcale.
Jak rzekłem, rok 1840 był przestępnym; gdy więc w notatkach mych zapisałem datę 29 lutego, Hurliguerly którego dobry humor nie opuazczał — i teraz oświadczył, że jest to dzień jego urodzin. A ponieważ uroczystość podobna zdarza mu się tylko co cztery lata, wartoby ją uświetnić szklaneczką visky.