Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 280 —

Za całą odpowiedź Len Guy potrząsnął smutnie głową, bo widok tego wybrzeża pustego, tej ziemi czarnej, pozbawionej wszelkiego życia, nie wzbudzał nadziei, aby rozbitki z Oriona zdołali tam wyżyć od kilku miesięcy. Mimo tego jednak, z rozkazu kapitana zatknięto na szczycie lodowca flagę brytańską, aby ją Wiliam Guy mógł dostrzedz, gdyby był na tej ziemi.
— Cierpliwości, jeszcze pół godzinki! — rzekł Jem West po dłuższej chwili bacznej obserwacyi — zdaje mi się, iż lodowiec zwalniając biegu, kieruje się ku wybrzeżom; wpływa na to bezwątpienia rodzaj wiru, jaki w tem miejscu jest widoczny.
Przypuszczenie porucznika stało się niebawem tem pewniejsze, iż kilka gór, wyprzedzających naszą, osiadło już u stromych, poszarpanych brzegów lądu. Wreszcie o 5-ej godzinie po południu stanęliśmy nieruchomo w głębokiej zatoce, której północna część ostrym cyplem wybiegała na morze. O strome jej brzegi oparł się silnie nasz lodowiec.
— Ziemia! ziemia! — zagrzmiał okrzyk załogi, z której wielu schodziło już na dół góry lodowej.
— Czekać rozkazu! — zakomenderował Jem West.
W pierwszej chwili widocznem było pewne wahanie, mianowicie u Hearna i jego ziomków; niebawem wszakże, uznając zapewne konieczność poddania się rozkazowi, stanęli w porządku naprzeciw kapitana.
Ponieważ lodowiec przytykał jedną stroną bezpośrednio do brzegu, nie potrzebowaliśmy spuszczać łodzi.
Len Guy, bosman i ja, stanęliśmy pierwsi na tej ziemi, której bezwątpienia nie dotknęła dotąd stopa ludzka, a której wulkaniczny grunt pokrywały kamienie, odłamy lawy i czarny popiół. Dalej nieco od wybrzeży ciągnęły się pasma wzgórz, a nawet gór dość wyniosłych.