Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 273 —

że też, iż pocieszał się myślą, że ten sam prąd wody, ten sam powiew wiatru, który nam służył bez zmiany od wyspy Tsalal, poniósł tak samo i łódź Wiliama Guy, tak że przebywszy w dość wczesnej jeszcze porze lodowe zapory, biedacy ci znaleźli ratunek na jakim rybacki statku lub u którego z lądów Oczywiście, aby przyjąć możebność takiego ułożenia się wawarunków, potrzeba było wiele dobrej wiary, za wiele może nawet.
To też kapitan nie wypowiadał tych myśli, lękając się zapewne wystawienia ich pod krytykę drugich, bo niechętnie wyjaśniamy szalone czasem złudzenia, które nam osładzają gorycz obecnej chwili.
Naturalnie polegający jedynie na poważnych obliczeniach, Jem West dalekim był od podobnych nadziei, nawet bosman wstrząsnął głową, mówiąc:
— Wszystko jest możebne, albo raczej wszystkiego można się spodziewać, to wszakże wydaje mi się już nazbyt nieprawdopodobnem...
W ciągu tych trzech dni nie spotkałem ani razu Petersa. Nieszczęśliwy trzymał się jeszcze więcej zdala, jeszcze staranniej unikał zetknięcia się z ludźmi, odkąd powziął podejrzenie, że tajemnica jego znaną jest załodze — podejrzenie niestety uzasadnione.
Nie umiem wypowiedziać, jak przykre, jak nieznośne stały się nam w końcu owe dnie mgły nieustannej. Zdawało się, że życie zamiera zwolna w piersi naszej. W tym szarym półmroku, w którem światło latarni okrętowej świeciło jak kaganek, niewiadomo było czem zająć myśli, czem wypełnić czas. A owa nieświadomość gdzie zdążamy, ów lęk straszny ogarniający nas mimowoli na wspomnienie co dalej będzie, nie dawał mi chwili spokoju.
Tymczasem silny z początku wiatr ucichł tak zupełnie, że nie poruszał nawet światłem zapalonej pochodni, i ciszę

Sfinks lodowy.18