Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 272 —

pienia ciężkie i bolesne przejścia! Nie było jednak rady, trzeba było się poddać się z całą rezygnacyą losowi. I jeżeli już, teraz począwszy od bieguna, nie płynęliśmy ku Południowi lecz ku Północy, jeżeli nie zmierzaliśmy z powrotem na Atlantyk, lecz ku wodom Oceanu Spokojnego, jeżeli nie Falklandy, Sandwich lub Kerguellen, ale ziemie Australii lub Nowej Zelandyi miały nas teraz przyjąć jako rozbitków, patrzyliśmy już na to spokojnie, byle tylko dalej, pospiesznie dalej...
Ponieważ gęste mgły nie ustąpiły ani na chwilę przez długie jak wieczność dni 2-go, 3-go i 4-go lutego, niemożebnem też było określić zmianę naszego położenia. Len Guy wszakże z Jem Westem przyuszczali, iż po ominięciu bieguna posunęliśmy się już o jakie 250 mil naprzód w kierunku południowym.
Siła prądu zdawała się nie zmniejszać wcale, co nas upewniało, że zostajemy ciągle jeszcze między dwoma obszernemi lądami.
— Jesteśmy bezradni w tem położeniu — rzekł do mnie w czasie dłuższej rozmowy kapitan — trudno określić nawet w przypuszczeniu, gdzie się obecnie znajdujemy, ta nieustanna mgła działa przygnębiająco. Zadnych pomiarów powziąść niepodobna i to w chwili, gdy słońce może niezadługo ukryje się na całe miesiące zimowe.
— Gdyby więc spróbować, na łodzi... — zacząłem nieśmiało.
— Nie możebne panie, nie możebne, ja sam nie popełniłbym takiego szaleństwa, nie mówiąc już o tem co powie załoga...
— Gdyby jednak brat pański, gdyby nasi ziomkowie znajdowali się na tej ziemi! — chciałem zawołać, lecz powstrzymałem się w porę, by nie rozdrażnić serca biednego kapitana, który przecież sam myślał o tem. A jeśli zaniechał prób, to widocznie uważał ją za próżną i zbyt ryzykowną. Być mo-