Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Co począć?

W niemem osłupieniu staliśmy wszyscy.
A więc z naszego żaglowca, z naszego Halbranu nie zostało nam nic, nic zgoła!... Przed chwilą jeszcze wzniesiony na przeszło sto stóp w górę, spoczywać ma już teraz na pięćset stóp w głębi morskiej!...
Po pierwszym okrzyku przerażenia, nastąpiło głuche, grobowe milczenie. Jak skamieniali, jak wryci, martwem wzrokiem wodziliśmy dokoła, nie chcąc dać wiary temu na co własnemi patrzyliśmy oczami. Tylko po twarzy Jem Westa, stojącego obok mnie, stoczyła się powoli cicha łza serdecznego żalu. Tak jest, ten człowiek żelaznej wytrwałości i siły charakteru, zapłakał nad nieszczęściem które nas dotknęło, które zgubiło ukochany przez niego statek.
I znowu trzech ludzi zabitych! Widziałem Rogera i Gratiana, naszych wiernych starych, wyciągających rozpaczliwie ramiona ku nam, jakby wzywali pomocy... A ten młody Amerykanin, którego ciało przedstawiało już tylko bezkształtną bryłę!...
Ach! zaprawdę, los sprzyjający nam dotychczas wyjątkowo, strasznej zażądał od nas daniny, przez te ostatnie dni dziesięć!
Gdy minęły pierwsze chwile niemego przerażenia, po-