Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 227 —

porucznika miejscu do pracy, około odpowiedniego nastawienia żagli.
Gdy wszystko zostało ukończone, ująłem bosmana za ramię i odprowadzając nieznacznie na bok, rzekłem:
— Dziękuję ci, Hurliguerly...
— A no, udało nam się jeszcze tym razem! — odrzekł, kiwając głową — niebezpiecznem wszakże byłoby raz wtóry rzucać się tak przeciw fali, bo wówczas wszyscy będą przeciw nam, a pan wie, co to znaczy.
— Ależ ja przedstawiłem jedynie rzeczy prawdopodobne — odrzekłem.
— Nie przeczę temu, panie Jeorling, tak być rzeczywiście może, a jednak...
— Wierz mi Hurliguerly, jestem mocno przekonany, iż niebawem za temi lodowcami ujrzymy obszerny ląd...
— Możliwe, możliwe, panie Jeorling! Niechże więc ten ląd ukaże się nie dalej, jak za dwa dni, gdyż już wtenczas nic tamtych powstrzymać nie zdoła!...
Płynęliśmy zatem dzień już cały w kierunku południowo-zachodnim, i niebawem Halbran dostał się na linię lodowców, którą wypadało przejść w poprzek. Z wielką uwagą i ostrożnością przesuwać się musiał przez ciasne niby wąwozy, między skupionemi górami, jakkolwiek nie było tam owych brył płaskich lub nieforemnych, które tworząc chaos nie do opisania, tak niezmiernie utrudniały przejście przez linię zapory lodowej. Tutaj same tylko olbrzymy, lśniące zda się nowiuteńkie, płynęły wolno i majestatycznie; wysokość ich dochodziła 500 stóp, ciężar zaś mógł wynosić miliony beczek.
Aby uniknąć zetknięcia się z niemi, Jem West na chwilę nie opuszczał pokładu. Dotychczas też wskazówki busoli mogliśmy uważać za zupełnie dokładne, gdyż od bieguna magnetycznego, który odsuwa się od bieguna osi