Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 168 —

Zdawało mi się, iż drżące usta Hunta powtarzały cicho słowa: nic! nic!... podczas gdy całą swą postacią usiłował przeczyć ostatnim słowom bosmana.
Powróciliśmy na statek.
Kapitan nie opuścił dotąd swej kajuty, porucznik też nie otrzymał jeszcze rozkazu przygotowania do odwrotu.
Właśnie siadałem na ławce pod wielkim masztem, gdy ujrzałem zbliżającego się do mnie Len Guy’a, zmienionego do niepoznania.
— Panie Jeorling — odezwał się cichym głosem — otóż zrobiłem wszystko co było w mej mocy. Powiedz sam, czy mogę jeszcze mieć nadzieję odszukania mego brata?... mnie się zdaje, że wszystko już bezpowrotnie przepadło. Trzeba więc wracać zanim zima nadejdzie...
— Jutro Jem — dodał po chwili przykrego milczenia, jutro przygotuj wszystko do odwrotu.
W tej chwili gruby, szorstki głos jęknął za nami:
— A Prym, biedny Prym...
Głos ten poznałem, był to ten sam, który jednej nocy niepokoił mię we śnie.