Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 126 —

Nagle, gwałtowne uderzenie bałwanów rzuciło Halbranem, tak, że cały przód jego zarył się w fali aż po same reje wielkiego masztu — i w tejże chwili mimo ogłuszającego łoskotu, ucho nasze wyróżniło krzyk jakiś. To Marcin Holt kończący już właśnie swą pracę, porwany został, a raczej zmieciony przez rozszalałą falę.
Na krzyk jego nadbiegli majtkowie do bortu, lecz na razie wśród spienionych bałwanów nie można było dojrzeć nieszczęsnego, który dopiero po dłuższej chwili ukazał się na powierzchni, rozpaczliwie rzucając rękoma, aby go woda powtórnie nie zalała.
Poczęto gorączkowo rzucać mu różne przedmioty: ten linkę, ów próżną baryłkę, ów drąg ujęty na prędce, którego mógłby się uchwycić i utrzymać, chociażby czas jakiś...
Gdy sam powalony na pokład w czasie owego wstrząśnienia, ledwie przyszedłem do przytomności i podniosłem się, trzymając się poręczy, naraz przedmiot jakiś spadający z wielkiego masztu, mignął mi przed oczami. Byłbyż to drugi nieszczęśliwy wypadek?...
Nie! jest to czyn wolnej woli — czyn poświęcenia... Dokończywszy przymocowania ostatnich lin trójkątnego żagla, Hunt rzucił się w pomoc tonącemu.
— Dwóch ludzi w morzu!... — wołano wśród załogi.
Tak jest, dwóch! Czy jednak poświęcenie drugiego nie okaże się wprost szalonym tylko porywem, czy obadwaj nie zginą w tak fatalnych warunkach?... Jem West poskoczył do steru i jednym małym obrotem dyszla, skierował do wiatru żaglowiec w ten sposób, że przez dłuższą chwilę staliśmy prawie nieruchomo. W niemem oczekiwaniu patrzeliśmy w głębię spienionych wód. Niebawem ukazały się głowy obu ludzi w znacznem jeszcze od siebie oddaleniu, ale gdy ciało Holta traciło już władzę ruchów, Hunt silnem swem ramieniem roz-