Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 116 —

łatwo, równem jest głupstwem jak wyrzucać pełnemi garściami złoto na dno morza! Prawdziwym też niedołęgą jest kapitan, który pozwoli ginąć marnie zdobyczy i krzywdzi w ten sposób swą załogę!...
— Hearne — zagrzmiał w tej chwili donośny i surowy głos Jem Westa — idź natychmiast w górę na maszty, stamtąd wygodniej możesz przyglądać się wielorybom!...
— Poruczniku!...
— Ani słowa... albo zatrzymam cię tam aż do jutra. Dalej marsz, bez zwłoki jednej chwili!...
Uznając, że opór wszelki mógłby tylko pogorszyć położenie, Hearne usłuchał, choć cały drżał z tłumionej złości.
Żaglowiec przerzynał właśnie przestrzeń morza z kolorytem czerwonym, które to zabarwienie nadawała mu niezmierna ilość drobnych skorupiaków z rodzaju krewetek. Wieloryby też nie utrudzały się ich połowem, wystarczało im bowiem zagarnąć od czasu do czasu jednym lub drugim wąsem sterczącym u szerokiej ich paszczy, aby takowe napełniać. Że zaś olbrzymom tym dla dostatniego wyżywienia codziennie bodaj miliardami pochłaniać trzeba drobne te żyjątka, możemy wytworzyć sobie pojęcie o niezmierzonej ich ilości w tamtych stronach oceanu, ilości prawdziwie wyjątkowej, co stwierdziły jeszcze nasze obserwacye, odnośnie do bardzo wczesnej w tym roku pory wiosennej.
Mimo jednak tak łatwej zdobyczy, do której zapalał się Hearne, nie spotkaliśmy tam ani jednego rybackiego okrętu; odległość bowiem tych miejsc odstraszała jeszcze w pierwszej połowie naszego stulecia nawet najodważniejszych.
Dziś, przy zaszłych zmianach w stosunkach, przez poczynione wynalazki, odległość wszelka maleje, a gdy i wieloryby na północy wskutek nieumiarkowanych łowów uległy prawie zupełnemu wyniszczeniu, przybywają już i tu tak licznie różnej narodowości rybacy, że lękać się wypada, aby