Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 117 —

w niedalekiej bodaj przyszłości zwierzę to morskie nie stało się wreszcie jakimś osobliwym okazem zaginionego gatunku.
W jednej też z coraz częstszych pogadanek z kapitanem, który nietylko nie unikał mię już, lecz raczej szukał mego towarzystwa, poruszyliśmy kwestyę owej nadmiernej ilości widzianych tu wielorybów.
— Zazwyczaj ukazywanie się ich w większej liczbie, zapowiada bliskość lądów — tłomaczył Len Guy — gdyż samice szczególniej trzymają się mielszych wód, by na ich spodzie mogły złożyć swe młode. A nawet drobne te skorupiaki które stanowią główne wielorybów pożywienie, rzadko bywają widziane na dalekich od wybrzeży głębiach morskich.
— Jeśli tak jest w istocie, kapitanie, to straże powinnyby koniecznie zaznaczyć, choćby w dali, którykolwiek z archipelagów, jakie mają się znajdować między południowemi Orkneyami, a kołem biegunowem.
— Uwaga pańska jest słuszną, a jednak musielibyśmy zboczyć o jakie 15 stopni na zachód, bądź to do Nowych-południowych Szetlandów Bellingshausena, bądź do wysp Aleksandra i Piotra, bądź wreszcie do ziemi Grahama odkrytej przez Biscoë.
— Z tego wynikałoby, że obecność wielorybów nie zawsze wskazuje bliskość lądów — zauważyłem.
— Być i tak może! Przyznam się panu, że w tym kierunku nie mam zdania opartego na osobistych spostrzeżeniach. Może też jedyną przyczyną tak niezwykłego ożywienia w tych wodach jest wczesna wiosna...
— Przypuszczenie to w każdym razie zgadza się z faktem nie ulegającym żadnej wątpliwości.
— A z którego nie omieszkamy osiągnąć odpowiednich dla nas korzyści — rzekł Len Guy z ożywieniem.
— I to nie zważając wcale na niezadowolenie załogi... dodałem.